poniedziałek, 11 października 2010

Przygód przedwyjazdowych ciąg dalszy. .

Kiedy wydawać by się mogło że wszystko jest na dobrej drodze żeby spokojnie wsiąść do samolotu i po prostu odlecieć okazało się ze sen z dnia poprzedniego, czyli nie wzięłam dowodu, mam 10kg nadbagaż, zgubiłam adres akademika, nie ma internetu w akademiku :O zaczął się powoli urzeczywistniać. 
1. informacje z adresem akademika dostałam na parę godzin przed wylotem
2. nie miałam torby na bagaż podręczny (kupiłam w dniu wylotu)
4. nie miałam zdjętego sim locka w drugim telefonie (zdjęłam w dniu wylotu)
3. nie miałam euro w portfelu (wymieniałam w dniu wylotu)
5. miałam nadbagaż (wyjmowałam ciuchy na lotnisku.. pozbyłam się w ten sposób też słownika :/ był najcięższy :P)
6. NIE BYŁO INTERNETU W AKADEMIKU!!!
7. ALE WCZEŚNIEJ NIE BYŁO DLA MNIE POKOJU W AKADEMIKU :O


Ale wszystko po kolei.. 
odprawiłam się bez problemów..lot przebiegał szybko bez żadnych zakłóceń..
Kiedy wysiadłam na lotnisku w Bergamo szybko znalazłam autobus który zawiózł  mnie na Stazione Centrale w Milano. Pan kierowca wyłowił mnie z tłumu krzycząc "ciao bella" i od razu zrobiło mi się lepiej na sercu :)okazało sie że było to ostatnie miejsce w tym autobusie..następny był prawdopodobnie za 20min. 
Ze stacji pod same drzwi akademika pojechałam już taksówką (10min drogi by taxi = 9euro, cena biletu za autobus 1h drogi = 8,2euro :P). Kierowca nie był zbyt rozmowny ale właśnie dlatego czułam się z nim bezpiecznie... Wyboru taksówki dokonałam na podstawie jego zaangażowania a raczej braku widocznego zaangażowania w próbę podwiezienia właśnie mnie. Pozostali kierowcy wręcz wyrywali mnie sobie z rąk...ah Ci Włosi..ehhhhh..


W portierni akademika czekały na mnie kolejne niespodzianki..
Nikt nie mówił po angielsku.. 
Nie było dla mnie pokoju..
Nie mieli pojęcia że przyjadę..
Pan "portierniowy" przez malutkie okienko od swojej kanciapy wyrzucał pety na schody..
Zapach rozprzestrzeniający się w holu nie miał nic wspólnego z włoską kuchnią, kawą czy czymkolwiek innym..przyjemnym :/

Zmęczona i zdegustowana siedziałam grzecznie i powtarzałam bez końca że ja się stąd nie ruszam! że mogę pokazać im maila którego dostałam z biura (co też uczyniłam bo nie wierzyli mi na słowo), że to jest mój dom na najbliższe pół roku :)
Uporem i determinacją osiągnęłam swój cel.. dostałam inny pokój niż początkowo mi powiedziano ale.. miałam gdzie spać tej nocy :)
Wręczono mi ogromny żółty worek z wyprawką (2koce, biała pościel i poszewki,3 białe ręczniki).
Za  żółtymi drzwiami na drugim piętrze po lewej stronie czekała na mnie Julie.. przemiła Czeszka, studentka prawa która mówiła po angielsku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz